czwartek, 18 września 2014

Rozdział II

Nowy Jork, USA

Hayley

Drugi dzień. Drugi dzień początku czegoś nowego. Tylko czego? Czy uda mi się coś zmienić w moim życiu. Nie mam już matki, nigdy nie miałam ojca, jestem sama. Zawsze byłam samotna, ale teraz jestem sama. Bez nikogo bliskiego, bo mimo wszystko Ann była moją matką. Czy dam sobie radę? Nie mam pojęcia, ale chyba teraz może być tylko lepiej? Mam przynajmniej taką nadzieję. Może to czas, żeby porzucić tą obojętną Hayley i stać się znów pełną życia, cieszącą się z najmniejszej głupiej drobnostki dziewczyną. A może ja już jestem taka na dobre i na złe, i ta maska stała się rzeczywistością. W dzisiejszym świecie to nieuniknione. Nie można nikomu ufać, bo każdy może cię zranić. Jedna z niewielu rzeczy, którą nauczyła mnie Ann. Tak, zero zaufania nawet to osoby, która potencjalnie powinna być nam najbliższa. W końcu matka i dziecko. Ale to smutne nie mieć choćby jednej osoby, której można się zwierzyć, która zawsze będzie. Pośmieje się z tobą, gdy masz dobry humor, ale także popłacze, gdy przyjdą gorsze dni. Taka osoba to skarb, szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć do niej zaginionej mapy. Tak, nie zaznałam smaku przyjaźni, miłości, nawet takiej między dzieckiem a rodzicem. Natomiast cały czas słyszałam, że mnie nikt nie kocha, że jestem nikim. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczęłam w to wierzyć. Ale jeśli ludzie w szkole mnie nie szanują, jeśli mną gardzą, jeśli moja własna matka mną pomiata to musi być prawda. To coś ze mną jest nie tak. A wszyscy to potwierdzają. Wiele razy miałam ochotę po prostu zniknąć z tego świata, zasnąć i już się nie obudzić. Po co ja w ogóle żyje? Rodzice mnie nie chcieli, rówieśnicy też. Nikt. Jestem nie potrzebna. Jakbym zmarła, ciekawe kto by przyszedł na mój pogrzeb? Zapewne nikt. Właśnie nikt. Czy popadłam w depresję? Być może. Problemy towarzyszą mi od dawna. Pod koniec podstawówki moją przyjaciółką stała się żyletka. Cięłam się, żeby na chwilę zagłuszyć myśli. Po głowie latały mi ciągle słowa "głupia, brzydka....co za idiotka?" czy " nic dziwnego, że ojciec cię zostawił". Bolało, boli jak cholera. Nie radziłam sobie, ale kto sobie by poradził, gdy wszyscy są zwróceni przeciwko tobie, a na dobrą sprawę nic nie zrobiłeś. Może po za tym, że po prostu jesteś. Ale dlaczego ja akurat muszę być karana za to, że żyję. Chore? Zdecydowanie, a to moja rzeczywistość, choć może była? Ze szkoły wracałam coraz bardziej przerażona, gdyż z jakiś słownych przepychanek zaczęło się to przeradzać w coś bardziej gorszego. Niewinne popchnięcie na szafkę powoli zmieniało się w uderzenie czy kopniak. A to wszystko pod okiem nauczycieli, którzy, jak często myślałam, tylko udają, że nie widzą. Co zrobić? Bali się rodziców nadzianych dzieci, bo przecież oni finansują szkołę. Tylko dlaczego akurat ja musiałam na tym cierpieć. Potem ten wypadek z chłopakiem mamy, zmieniłam się. Żyletka ciągle była w ruchu, ale coraz mniej pomagała. Pojawiły się papierosy na zszargane nerwy. Bycie twardą, pokazywanie, że nie rusza cię, gdy ktoś nazywa cię suką czy dziwką jest cholernie trudne, ale nie miałam wyjścia. Jak byłam słaba i płakałam często przy nich, było gorzej. Aż do pewnego momentu, który w pewien sposób mnie uratował? Przywrócił jakąś nikłą nadzieję. Pewnego dnia atak moich oprawców czyli Cassidy i jej świty skończył się groźniej niż zazwyczaj. Może dlatego, że przyszli też chłopacy? Ale jak mężczyzna może uderzyć kobietę? Dla mnie w tym momencie przestaje być mężczyzną. Na koniec wylądowałam u pielęgniarki i musiałam ściemniać, że to był niefortunny wypadek. Bałam się ich. Kto wie, co by mi zrobili, gdybym pisnęła słówko. Może nawet zabili? Nie, to chyba już lekka przesada....ale?..nie. Wiem, że nie wróciłam od razu do domu. Matka gdy mnie taką widziała poobijaną, sama dokładała swoje pięć groszy. Była zła, że ludzie mnie nie akceptują, a sama nie była lepsza. Pieprzona hipokrytka. Ci...nie mogę o niej tak mówić, przynajmniej nie teraz. A jak skończył się ten dzień? Dobrze. Gdy chodziłam po mieście bez celu, nagle pod moimi nogami znalazła się jakaś ulotka, zapewne wiatr ją tam przeniósł. Podniosłam ją i w moje oczy rzuciło się ogłoszenie o nowej szkole....tańca. Tak, taniec. Odkryłam go, odkryłam pasję, swoją pasję, powód dla którego chce jeszcze żyć. Oczywiście na początku nie było kolorowo. Nie chodziłam do żadnej szkoły, bo nie miałam kasy. Uczyłam się sama, przeglądając internet. Jednak pewnego dnia dalej szlajając się po okolicy, będąc przy mojej wymarzonej szkole tańca na tyłach znalazłam stare okno. Jakoś się wspięłam i co znalazłam? Salę taneczną, tylko że ja byłam po drugiej stronie lustra. I tak zaczęła się moja przygoda. Ludzie tam często tańczyli, a ja razem z nimi choć o mnie nie wiedzieli. Dalej tam chodzę. Ktoś może to uznać za oszustwo, włamanie, ale jak inaczej mogę spełniać swoje marzenia. Nie stać mnie i za pewne nigdy nie będzie. A nie odpuszczę sobie. Podczas tańca czuję się cudownie, świat zewnętrzny przestaje istnieć. Liczę się tylko ja, taniec i muzyka. Tylko my i nic więcej. Problemy jak za dotknięciem magicznej różdżki znikają, a ja czuję, że żyję. Czuję się jak w transie, w lepszym równoległym świecie, gdzie nie ma ludzi źle nastawionych do mnie. Nierealne? Zapewne tak, ale możliwe, choć na te kilka chwil. Gdy zaczęłam tańczyć, a było to jakieś 2 lata temu żyletka z czasem poszła w kąt. Teraz gdy miałam się źle po prostu zaczynałam się ruszać i było dobrze. Taniec bardziej pomagał mi uciec od złej rzeczywistości niż żyletka. Napawał mnie nadzieją, nadzieją na lepsze? Papierosów nie porzuciłam, może palę mniej, ale ciągle palę. Uspokajają mnie, gdy się naprawdę wkurzę. Raczej jestem cierpliwa i trudno mnie wyprowadzić z równowagi, lata praktyki ignorowania Ann czy ludzi ze szkoły, ale kiedyś i ja tracę cierpliwość. Czy byłabym w stanie kogoś zaatakować? Nie wiem. A jak się zachowuje jak ktoś mnie atakuje? Na wierzchu udaję twardą i niewzruszoną, choć mam ochotę krzyczeć i uciekać. Ale nie mogę dać im tej pieprzonej satysfakcji, nie mogę okazać im słabości. A teraz właśnie muszę wszystkim udowodnić, sobie udowodnić, że dam radę. Dam radę i będę szczęśliwa. Mój cel, odnaleźć szczęście.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi i szybko udałam się w tamtym kierunku. Byłam w dresach i za dużej koszulce, mój codzienny strój. Gdy otworzyłam, moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna ok. 40 lat w garniturze i z teczką w lewej ręce.
     -Dzień dobry, zastałem panią Ann Blake?- spytał.
     -Nie, mama nie żyje. A o co chodzi?
   -Jestem komornikiem, a pani matka nie zapłaciła kilku ostatnich rat...- zaczął coś wyjaśniać, ale ja go nie słuchałam. W głowie ciągle miałam słowo komornik. Komornik. Jak to matka nie płaciła, świetnie. Zostawiła mnie z długami. Przecież sama jej dawałam trochę pieniędzy z mojej wypłaty, a pracowałam w jakieś kawiarni. Co teraz? A jak mnie wyrzuci, gdzie się podzieję? Tego się w ogóle nie spodziewałam. I tak właśnie zaczyna się moje nowe życie. Ciekawe jeszcze jakie czekają na mnie niespodzianki. 
     -Przepraszam, muszę wycenić kilka przedmiotów w celu zastawienia za długi pani Ann Blake.- tak się zamyśliłam, że o nim zapomniałam. Po za tym powinien chyba raczej powiedzieć panny Ann, przecież ona nigdy nie wyszła za mąż, ale co to ma teraz za znaczenie. Przepuściłam go w drzwiach i zaprosiłam do środka. Podążałam za nim do salonu i patrzyłam jak ogląda telewizor czy mój stary laptop. A jak zaraz przyjdzie zarządca z opłatą za czynsz. Umrę zanim zacznę żyć. Nowe życie? Będzie ciężko, cholernie ciężko zważając na tak kiepski początek. Widząc jak mężczyzna udał się do kuchni w poszukiwaniu innych cennych rzeczy oklapłam przytłoczona tym wszystkim na kanapę. Dlaczego to mnie akurat wszystko spotyka. Nawet nie jestem pełnoletnia, a już muszę zachowywać się jak dorosła. Czasem tak bardzo chciałabym wrócić do dzieciństwa. Nie było kolorowe, ale lepsze niż teraz. Z Ann nigdy nie było lekko. Dziwię się, że mnie nie porzuciła jak byłam mała, albo chociaż oddała do domu dziecka. Strasznie to brzmi, ale może znalazłabym prawdziwą rodzinę, poznała prawdziwe uczucia. Komornik zniknął za drzwiami sypialni, a ja usłyszałam kolejny dzwonek. Co znowu? Otwieram drzwi i powiem szczerze, nie spodziewałabym się za żadne skarby tego co ujrzałam. Już prędzej bym chyba uwierzyła, że moja matka tak naprawdę nie umarła. Otóż w moich drzwiach stał Simon Cowell, tak ten Simon Cowell, a za nim jego ochroniarze. Nie żebym się interesowała jakoś specjalnie gwiazdami, jeśli mogę go tak określić, ale kojarzyłam go. Nasuwało mi się tylko jedno pytanie. Co on tu robi? U mnie? Może pomylił mieszkania, ale to nie zmienia faktu, że nasza kamienica jest jedną z brzydszych w tym ogromnym mieście. 
    -Cześć, jestem Simon Cowell.- nagle moja twarz z zdziwionej przybrała minę typu "Serio? Czy ja wyglądam na kogoś kto nie ma internetu?". Miałam już się zapytać o co chodzi, bo ta sytuacja jest dziwna, strasznie dziwna. Niestety, ale w tym momencie pojawił się komornik z kilkoma zabezpieczonymi rzeczami. Między innymi z moim, starym jak świat laptopem i telefonem.
     -Dług pani matki wynosi 10,000 $.- Co?! W życiu tego nie spłacę. Naprawdę nieźle mnie załatwiła. Ile ona nie płaciła tych rachunków i jakie to były rachunki. Zakładam, że nie nie zapłaciła za wszystkie, a pieniądze ode mnie wydawała na głupoty czyli ciuchy lub alkohol. Co z tego, że kolesie jej dawali kasę, jeszcze moją roztrwaniała. Co ja teraz zrobię? -Rzeczy, które zabezpieczyłem opiewają na połowę sumy, a resztę będzie pani musiała spłacić jak najszybciej.- ciekawe jak? Mam tylko 17 lat. Jak na złość wszystkiemu przysłuchiwał się Simon Cowell, który już stał w holu. Co jak co, ale moja kochaniutka sąsiadka, czujecie ten sarkazm, zaraz by zaczęła gadać, że prowadzę się jak matka. Jak można uważać mnie za dziwkę, skoro ja nigdy... . Ale z tą kobietą mieszkającą naprzeciwko nie ma sprzeciwu. Trudno. Muszę pomyśleć co i jak. Na razie są wakacje, więc mogłabym znaleźć jeszcze jakieś inne zajęcie i pomału zarabiać na spłatę...
     -Proszę zostawić te sprzęty, ja zapłacę za wszystko. Na kogo wypisać czek.- nagle odezwał się Simon. Co on kurwa robi? Co on kurwa tu robi? Przyszedł tak sobie, a teraz płaci za mnie długi. Niech mi ktoś w końcu powie o co do jasnej ciasnej chodzi. Komornik usatysfakcjonowany opuścił w końcu moje mieszkanie, z czego byłam naprawdę zadowolona. Jeden problem z głowy, szkoda, że drugi siedzi sobie jakby nigdy nic na kanapie. 
     -Przepraszam, ale co pan tu robi? Dlaczego pan za mnie zapłacił? Nic nie rozumiem...- zaczęłam zadawać pytania jak najęta, ale ta sytuacja jest tak strasznie dziwna, że zaczynam się zastanawiać czy to nie jeden ze snów. Uszczypnęłam się, ale to nie był głupi sen, to chora rzeczywistość. Wskazał mi miejsce na fotelu, abym usiadła, więc tak zrobiłam. Niech on w końcu zacznie gadać. 
     -Hayley..-skąd on zna moje imię? Przecież się mu nie przedstawiałam, chyba?- Jestem twoim ojcem....

~*~

1 komentarz:

Jeśli przeczytałeś, zostaw kilka słów po sobie. To wielka przyjemność, a przede wszystkim ogromna motywacja do pisania dalszych rozdziałów :)