sobota, 13 września 2014

Rozdział I

Londyn, UK

Narrator


-Słucham?
-Pan Simon Cowell?
-Tak.
-Nazywam się Mark Brown, jestem notariuszem Ann Blake i dzwonię w sprawię odczytania jej testamentu.
-Ona nie żyje?
-Tak, przepraszam. Myślałem, że pan wie.
-Nie, nie wiedziałem. Co się stało?
-Została zamordowana przez swojego konkubenta, pogrzeb odbywa się za 2 dni, później zostanie odczytanie jej ostatniej woli. Pan jest wspomniany w testamencie, dlatego chciałem się upewnić czy pan się zjawi?
-Hmm...tak, tak oczywiście.
-Zatem dziękuje i do widzenia.
-Do widzenia.- połączenie zostało zakończone, a do pokoju weszła piątka chłopaków. Natomiast Simon dalej siedział za biurkiem i myślał, o tym o czym przed chwilą się dowiedział. Był zdziwiony faktem, że Ann o nim pamiętała, że wypomniała właśnie o nim w testamencie. Bardziej był jednak ciekawy o co dokładnie chodzi? Wtem spostrzegł, że nie jest sam.
-O witajcie i siadajcie, mam wam coś ważnego do opowiedzenia.
-Tak? O co chodzi?- spytał niejaki Liam.
-Otóż jutro muszę wyjechać do Nowego Yorku, mam bardzo ważną sprawę do załatwienia.
-Ale jutro ma być ten ważny wywiad. Po za tym na ile jedziesz?- tym razem głos zabrał Niall.
-Wiem, że jutro jest ważny dzień, ale dacie sobie radę sami. Mam nadzieję, że nie zbłaźnicie się tak jak ostatnio.- mówiąc to spojrzał wymownie na chłopaka z burza loków na głowie zwanego Harrym. Ten się jednak nie przejął tylko wzruszył ramionami.- Nie wiem dokładnie ile tam będę, ale nie dłużej niż tydzień.
-Dobrze, ale możesz powiedzieć o co dokładnie chodzi?- odezwał się do tej pory milczący brunet ubrany w koszulkę w paski czyli Louis.
-Na razie dokładnie sam nie wiem, ale jak wrócę to wszystkiego się dowiecie.
-Czyli chata wolna przez tydzień.- uśmiechnął się szeroko Mulat.
-Pamiętajcie, dalej macie szlaban, więc tym bardziej żadnych imprez Zayn.- spojrzał na chłopaka.
-Oj dobrze, dobrze. Tylko żartowałem.- starał się uśmiechnąć najniewinniej jak potrafi, ale w jego przypadku to dość trudna sztuka.
-Mam nadzieję. Ja idę się pakować, a wy się przygotujcie do jutrzejszego wywiadu. Pamiętajcie, że potem jeszcze zagracie jedną piosenkę.
-Doobrze.- powiedzieli wszyscy wspólnie jak dzieci w przedszkolu, a potem zaczęli się śmiać. Simon tylko przewrócił oczami i już go nie było. Miał teraz na głowie inne problemy. Dalej nie wiedział, czego chciała od niego Ann. Widział ją ostatnio 17 lat temu, więc ta sytuacja jest dziwna.
***

Nowy Jork, USA
2 dni później

Hayley

To dzisiaj jest pogrzeb mojej matki. Dziwne. Nigdy bym nie pomyślała, że umrze tak młodo.Miała raptem 35 lat, choć przy takim trybie życia. Ale morderstwo? Nawet ona na to nie zasługiwała. Nikt nie zasługuje na morderstwo. Teraz sobie myślę, że ten Adam był naprawdę dziwny. Widziałam, że naprawdę kochał mamę, szkoda, że bez wzajemności. Ona przecież była dla niego całym światem, ale teraz dopiero zauważyłam, że on traktował to dosłownie, a nie w przenośni. Trzeba było to zgłosić na policję, jak zaczął jej grozić, żeby do niego wróciła, że wybaczy jej zdradę. Ale nie. Moja matka, a raczej Ann, bo nigdy nie pozwoliła nazwać się matką, wiedziała lepiej. Właśnie widać. Teraz jej nie ma, a ja zostałam sama. Dziwne uczucie mną rządzi. Znaczy, moja matka umarła, ale sama do końca nie wiem co czuję. Powinnam płakać za nią, wpaść w histerię, a czuję w pewien sposób ulgę. Nie była najlepszą matką, co ja mówię, ona nawet nie wiedziała co to słowo znaczy. Może właśnie dlatego miałam zakaz go używania? Kto wie. Niszczyła mnie, nawet jeśli robiła to nieświadomie to i tak była bardzo skuteczna. Ciągle słyszeć, że jestem głupią wpadką, że tak naprawdę nie powinnam istnieć, że ojciec ją zostawił przeze mnie, że mnie nie kocha. Przy tym ból fizyczny jaki zadawała mi, gdy jej czasem odpyskowałam był niczym. Teraz już koniec. Czuję się wolna, jakbym uciekła z klatki jakiemuś choremu oprawcy. Czuję się...szczęśliwa? To źle? Nie wiem czy ją kochałam, być może, ale nie wiem czy to nie było z powodu, że tak po prostu wypada. W końcu co to za dziecko, które nie kocha swojej matki? Ale co to za matka, która gardzi swoim dzieckiem? Żadna. Niestety, nikt tego nie widział jaka jest naprawdę, była świetną aktorką. Właśnie była. Z tą myślą udałam się na cmentarz. Ubrana w czarne zwykłe spodnie, jakaś zwykła czarna bluzka i marynarkę. Akurat czarnych ciuchów mam najwięcej, choć nie zależy mi już na wyglądzie od dawna. To też chyba wkurzało Ann. Tylko poniekąd przez nią stałam się taka jaka jestem teraz. Patrząc na trumnę przypominałam sobie pewne wydarzenie, jeden z najgorszych dni mojego życia. Wróciłam zapłakana ze szkoły. Nigdy nie byłam lubiana, raczej od zawsze byłam typem ofiary. I tego pamiętnego dnia dopiero zaczęło się piekło. Ktoś upublicznił moje zdjęcia jak się przebierałam na wf. W internecie. Już nie byłam pośmiewiskiem tylko w szkole, ale także w najbliższej okolicy, a pewnie jeszcze dalej. Załamana wróciłam do domu. Poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Zapomniałam zamknąć drzwi na klucz i to był błąd. Zaraz przyszedł do mnie jeden z kolesi matki i zaczął się do mnie dobierać. Rozumiecie? Próbowałam się mu wyrwać, ale byłam mała i bezbronna. Wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Już gotowa na najgorsze usłyszałam kroki zmierzające w naszą stronę. Uratowana. To była moja matka, a dokładniej Ann. Ona nie jest przecież żadną matką, a raczej nie była, nie chciała. Koleś poszedł, a ja dalej płakałam. Ann nienawidziła łez, ale wtedy w mojej głowie nastała mała nadzieja, że może chociaż raz zachowa się jak powinna. Wyrzuci tego całego "wujka", a mnie po prostu przytuli. Nic z tych rzeczy. Zresztą "nadzieja matką głupich", co nie? Ona mnie oskarżyła, że to ja sama mu wskoczyłam do łóżka, uderzyła mnie w twarz i powiedziała, że jak sytuacją się powtórzy to mnie wyrzuci z domu. Była zła, ale nigdy nie myślałam, że jest takim potworem. Bałam się, wiedziałam, że sama nie dam rady. Miałam raptem 14 lat. Ale w tym momencie wiedziałam, że już nie dam się skrzywdzić przez żadnego mężczyznę, przez nią. Poszłam do łazienki, wzięłam nożyczki i drżącymi dłońmi zaczęłam ścinać włosy. Tak pozbyłam się ponad 20 cm moich długich, brązowych włosów, ale co to ma za znaczenie. Przestałam zwracać uwagę na to co noszę,. Liczyła się głównie wygoda i to, żeby już nikt nie popatrzył na mnie w sposób... hm....pożądliwy. Miałam uraz po tym zajściu, przecież mogłam zostać zgwałcona. Po tym bym się już raczej nie podniosła. Ale wtedy, gdy spojrzałam w lustro, trzęsąc się ze strachu ujrzałam nową siebie. I do tej pory ciągle staram się nią być. Jaka się zatem stałam? Obojętna. To dobre słowo. Wcześniej strachliwa, a teraz nieugięta. Od tamtej chwili nie uroniłam łzy. Były one dla mnie nie tyle oznaką słabości co po prostu satysfakcją, dla ludzi pragnących mnie zniszczyć. Dla oprawców w szkole, dla Ann. A ja nie mogłam dać im tej pieprzonej satysfakcji, już nigdy. Dlatego nauczyłam się ich wszystkich ignorować, ich obelgi zaczęły coraz bardziej po mnie spływać, a ja czułam się...hm...na pewno nie szczęśliwsza. Byłam, a raczej stawałam się coraz bardziej obojętna, moje uczucia do tego wszystkiego były neutralne, a twarz przestała wyrażać jakiekolwiek emocje. Oczywiście często się stawiałam, broniłam swojego zdania, ale dopiero całkowita ignorancja wkurzała ich na tyle, że zaczęli odpuszczać. Choć w niewielkim stopniu, w najmniejszym, ale zawsze coś. I właśnie dlatego przez ostatnie lata z matką, nasza relacja stawała się coraz bardziej sucha, bez żadnych emocji. Ja głównie starałam się jej schodzić z drogi, a jej to pasowało, w końcu zawsze byłam głupim problemem. W szkole dalej mi dokuczano, swoją drogą dokuczano i tak brzmi zbyt łagodnie, ale w jakimś mniejszym stopniu. Znaleźli sobie także inne ofiary, więc czasami można by nawet rzec, że miałam wolne.
Ceremonia się kończy, a ludzie zaczęli do mnie podchodzić i składać kondolencje. Już widzę te krzywe spojrzenia staruszek. Przecież powinnam być załamana, a łzy powinny nieprzerwanie spływać po moich policzkach. Btw skąd tyle ludzi na pogrzebie mojej matki? Zagadka. A co do tych dziwnych spojrzeń, nie robiłam sobie z tego nic. Jak mogłam płakać na pogrzebie matki? Na pogrzebie Ann. Nawet nie wiem czy ją kochałam, czy to kwestia przyzwyczajenia. Zresztą ona też nie darzyła mnie raczej zbyt dużym uczuciem, choć mogła tylko udawać. Nie, to głupi pomysł. Ona mnie nie kochała, powtarzała to od samego początku, kiedy zaczęłam się robić coraz bardziej świadoma. Nim się spostrzegłam zobaczyłam, że zostałam sama. Dosłownie i w przenośni. Nikogo już nie było na cmentarzu, a ja już nikogo nie miałam bliskiego. Sama, ale z nadzieją na lepszy start. Chyba każdy zasługuję na chwilę szczęścia, nawet taki ktoś jak ja? A może nie?

~*~

2 komentarze:

Jeśli przeczytałeś, zostaw kilka słów po sobie. To wielka przyjemność, a przede wszystkim ogromna motywacja do pisania dalszych rozdziałów :)