środa, 12 listopada 2014

Rozdział VIII

*Hayley*

Oczywiście starałam się wrócić tak jak wyszłam czyli niezauważona. Niestety mimo i tak słabej koordynacji ruchowo-wzrokowej byłam na straconej pozycji. Chyba byłam zbyt naiwna licząc na to, że nikt nie zauważy moich kilku godzin nieobecności, ale nadzieja matką głupich, jak to mówią. Może zacznijmy jednak od początku. Wróciłam w znakomitym nastroju, bo przecież dostałam się do zespołu. Gdy znalazłam się pod moją willą, dalej nie rozumiem co tu robię, udałam się na tyły, a dokładnie w okolice mojego balkonu czyt. pokoju. Bez większych strat przeszłam ogrodzenie i powoli wspinałam się na balkon. Mam to szczęście, że rośnie tu akurat jakaś roślinka, która oplata taką kratkę, drabinę, nazywajcie to jak chcecie, nieważne. Po niemałym wysiłku w końcu znalazłam się na moim balkonie, ale niestety drzwi były zamknięte. Czyli ktoś tu był niestety. Na szczęście okno było otwarte, więc bez najmniejszego namysłu wskoczyłam na parapet co skończyło się niefortunnie. Wpadłam do swojego pokoju, zahaczając jakimś cudem o parapet i aktualnie leżę na ziemi jak długa. Huk był, jak na moje oko a raczej ucho potężny, bo po chwili w pokoju zjawił się Zayn, a za nim cała reszta. Plany zostania ninja poległy w gruzach.
-Ty żyjesz!- krzyknął szczęśliwy Zayn i rzucił się na mnie. Syknęłam z bólu, a on dalej mnie przygniatał.
-Mała, biedna Hayley żyje! Dziękujmy Bogu. -powiedział zły Louis i zaraz wyszedł, a za nim Harry, Niall z paczką chipsów i Liam z telefonem w ręku zapewne rozmawiający ze swoją dziewczyną. Zostałam z Zaynem i Simonem.
-Zayn, zostaw nas samych.- powiedział. Mulat w końcu ze mnie łaskawie zszedł i mamrocząc niezrozumiałe słowa pod nosem wyszedł. Cóż teraz czeka mnie kazanie. -Hayley, coś ty sobie myślała? Nie możesz tak po prostu wychodzić, nikomu nic nie mówiąc.
-Wiem.
-Wiesz, a to robisz. A jak coś by ci się stało? W ogóle gdzie byłaś przez ten cały czas?- co by tu powiedzieć.
-Spotkałam się z koleżankami?- sama nie wiem, czemu brzmiało to jak pytanie.
-Powiedzmy, że ci wierzę, ale następnym razem masz mówić gdzie idziesz.
-Tylko wtedy nie puściłbyś mnie samej, a ja nie jestem już mała.- powiedziałam trochę za ostro.
-Nie znasz miasta i ...
-..mogłoby mi coś się stać. Tak, tak wiem. Ale jakbyś nie zauważył wy jesteście sławni, więc pokazywanie się publiczne na mieście jest wykluczone. A ochroniarz to lekka przesada, po za tym znam już trochę najbliższą okolicę, a przecież nie jadę na drugi koniec miasta. Wiedział byś o tym, gdybyś był częściej w domu. Rozumiem, że masz obowiązki, ale ja nie mam zamiaru siedzieć cały dzień w domu z nimi.- westchnął tylko.
-Dobrze, ale przynajmniej mów, że gdzieś wychodzisz, dobrze?
-Tak.- mam nadzieję, że nie zmieni zdania, bo nie zapominajmy, że mam 17 lat. Nie uważam się za wielce dorosłą, ale umiem o siebie zadbać. Jeśli nagle chciał stać się przykładnym tatusiem, to już trochę za późno. Przykro mi.
***

 -I co to tyle? Nawet na ciebie nie krzyknął? Cóż za sprawiedliwość.- mówił wkurzony Louis, gdy siedzieliśmy wspólnie w salonie i oglądaliśmy film. Simon oczywiście musiał gdzieś wyjść w sprawach służbowych. Jak zwykle.
-Ma się ten urok.- odpowiedziałam. On tylko prychnął pod nosem.
-Ta...tylko nawet nie wiesz, jaki my dostaliśmy opieprz, że ciebie nie ma. Ale księżniczkom wolno więcej.
-Zamknij się Tommlinson. To nie moja wina, że Simon ma ciebie już dość.
-Chyba ciebie!- krzyknął i zaczęliśmy się mierzyć spojrzeniami. Boże, jak ten człowiek mnie wkurza. Jest zły, bo jak on coś zrobi to zaraz wielka awantura, a mi uszło na sucho. Ktoś tu jest zazdrosny. Dupek.
-Przestańcie już. Nie słychać filmu przez was.- powiedział Liam i wróciłam do oglądania filmu. Szkoda czasu na takiego idiotę.
***

-Możemy zrobić przerwę?- spytałam wykończona. Zaczęły się próby, bo nie długo mamy mieć jakiś występ, ale ja już nie daję rady. Ten układ jest cholernie trudny i ciężko mi zapamiętać kroki, a jeszcze oczywiście Jackie musiała narzucić mordercze tempo.
-Znowu?- spytała wredna brunetka. Coś widzę, że szybko to my się nie polubimy.
-Dobrze, ale 5 minut.- powiedziała Rose, a zła Jackie wyszła z sali. Klepnęłam na podłogę i leżałam. Nie miałam ochoty się ruszać.- Nie przejmuj się nią, idzie ci świetnie.
-Dzięki, ale nie powiedziałabym. I dlaczego to zawsze ja muszę śmierdzieć jak świnia? -spytałam, a na moje słowa blondynka się tylko zaśmiała. Mimo tych kilku dni naprawdę ją polubiłam, jest miła i sympatyczna w przeciwieństwie do pani " nie używaj mojego pełnego imienia, bo cię zabije" Jackie. Nie wiem jak mi szło, ale wiem, że jutro czekają mnie mega zakwasy.
-Już odpoczęłaś księżniczko?- nagle odwróciłyśmy się z Rose w kierunku osoby, która zadała pytanie czyli Jackie. Tak w ogóle dlaczego każdy nazywa mnie księżniczką? Coś tu jest nie halo.
***

Stoję, a właściwie klęczę na schodkach prowadzących do drzwi głównych mojego domu. Jestem padnięta, co ja mówię. Umieram. Oficjalnie ogłaszam, że Jacqueline Torres to najgorsza osoba na świecie. Nawet sobie nie wyobrażacie co wymyśliła. Otóż po skończonej próbie stwierdziła, że czas na trening. Tak, trening a dokładnie bieganie. Kogo interesuje, że tańczyłyśmy przez raptem 3, 4 godziny, jeszcze pobiegajmy sobie. Cudownie. Nie wiem jaki pokonałyśmy dystans we trójkę, ale moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Najbardziej boli mnie fakt, że mam aż tak słabą kondycję, bo w Nowym Yorku często biegałam, a tu? W sumie zaczynam się zapuszczać i o to są skutki. Nieważne, teraz mój cel to dojście do klamki drzwi. Jeszcze ostatni schodek czołgania i....jest. Naciskam ją, a drzwi magicznie się otwierają. Sama nie wiem czemu, ale nikt tu nie pamięta, żeby ich zamknąć. Niby jest jakaś ochrona, ale to duży dom. Zresztą co mnie to interesuje, ich sprawa. Na czworaka weszłam do środka, a drzwi same się zamknęły. W końcu mogę się położyć, nieważne że to brudna podłoga w korytarzu. Teraz wszystko jest wygodne. I zapewne leżałabym tak dłużej, ale ktoś musiał zakłócić mój spokój.
-Ludzie co tak wali?- spytał Harry, który chyba mnie jeszcze nie zauważył. Dlatego chciałam skorzystać z tego faktu i po kryjomu dostać się na schody prowadzące do mojego pokoju. W moim przypadku jednak chcieć a móc to dwie różne sprawy.
-Hayley, myślałem że Nowojorczycy wiedzą co to prysznic? Wiesz taka kabina, a na górze,  jak przekręcisz gałkę leci woda.- uśmiechnął się bezczelnie w moją stronę Louis. Palant.
-Cóż za zaszczyt mnie spotkał, by stać przy człowieku, który wie jak działa prysznic.- odpowiedziałam złośliwie. 
-Mam dzień dobroci dla zwierząt, więc korzystaj.- odszedł dumny jak paw ze swojej riposty, a ja ledwo się powstrzymałam, bo ręce mnie świerzbiły, żeby lekko go poddusić. Może wtedy zniknąłby chociaż na chwilkę jego głupkowaty uśmieszek. Pozostaje tylko wierzyć, że marzenia się spełniają i z takim pozytywnym nastawieniem udałam się pod prysznic, ignorując śmiechy reszty. A jutro dalej mnie czeka mordercza próba z Jackie. Za jakie grzechy?
~*~